No w teorii to wszystko wyglada pieknie. W praktyce natomiast juz tak nie jest.Zamieszczone przez Kolaj
Po pierwsze mlody naukowiec zeby dostac pozwolenie na badania (po wygranym przetargu badz jakiejs innej formie uzyskania zlecenia) musi miec przepracowane 12 miesiecy w terenie. W warunkach polskich oznacza to iz wlasciwie po 2 latach mozna takie uprawnienia zdobyc. Przepis wprowadzono oczywiscie w celu zamkniecia istniejacej juz grupy i ograniczenia dostepu do zlecen mlodym absolwentom. Nie ma sie jednak nad czym uzalac w innych zawodach sa tez rozne wymogi (najczesciej nie tak uciazliwe ale sa).
Poza tym zakladanie firmy w przypadku doktorantow (czyli np mnie)ograniczane jest przez ustawe. Uczestnik studiow doktoranckich nie moze podjac pracy w pelnym wymiarze godzin (w tym tez zalozyc wlasnej dzialalnosci).
To zeby bylo smieszniej nie koniec. Majac uprawnienia i nie bedac doktorantem sprawa firmy wcale nie jest duzo latwiejsza. O ile w przetargach czesto wygrywa cena (i tu mozna powalczyc) tak zlecenia na prace naukowe w naszym kraju wcale nie musza byc organizowane w takiej postaci. Wtedy najczesciej wygrywaja osoby znane w srodowisku naukowym (co zreszta nie dziwne) ale efektem ubocznym jest kiepska sytuacja tych mniej znanych.
W dalszej kolejnosci wyglada to tak ze po prostu profesor bierze na siebie badania a umowe o dzielo realizuje dla niego ktos inny (zeby Ci zdolni mlodzi nie umarli z glodu ale oczywiscie nie firma wiec o odliczeniach nie ma mowy)
Ciezko przechlapane tez beda mieli pracownicy zatrudnieni na uczelniach na stanowiskach technicznych. Maja kiepskie pensje wiec szansą odbicia sie dla nich byly wlasnie dodatkowe dorywcze badania (stosunkowo rzadkie i nieregularne wiec ponoszenie przez nich dodatkowych - niemalych zreszta-kosztow posiadania firmy bylo bez sensu)
To tak pokrotce.
O ksiazkach, kserach, kosztach ponoszonych w archiwach, na konferencjach nie bede wspominal. Po co naukowcowi ksiazka wlasciwie ?![]()