Parę dni temu przeżyłem chwile grozy
Po jakichś dwóch godzinach leżakowania w cieple wyjąłem aparat z torby, cały w kropelkach. Cóż, otworzyło mi się raz torbę w mieszkaniu (torba ma w środku taką polarkową wkładkę, jak aparat jest w środku to i pół dnia ogrzewania torby nie pomaga :P a zapomniałem go wyjąć z niej na dworze). No, cóż zrobić, biorę chusteczki i wycieram. Jeszcze trochę chłodny, więc dalej paruje, ale tylko troszkę więc się nie zrażam. Wszystko grało do momentu pokręcenia trochę sigmą. Piękniuśko zassała wilgotne powietrze do środkaJakiś czas potem wszystko już ciepłe i suchutkie, próbuję zrobić zdjęcie, a tu mgiełka. Patrzę na okular - czysty, przednia soczewka - wytarta. Ups
Odkręciłem obiektyw, patrzę pod światło - na którejś soczewce leżą sobie spokojnie piękne dostojne kropelki
Gdzieś po godzinie wszystko zniknęło.
Wniosek?
Aparat jest po to, żeby robić zdjęcia, nie żeby o niego drżeć![]()