10 lat temu . . . 6 kwietnia Greg Yaitanes - jeden z reżyserów pupularnego na całym świecie serialu "Dr House" - umieścił na Twitterze wpis, który wywołał burzę w fotograficzno-filmowym światku. Co takiego napisał w wiadomości, która standardowo nie przekracza 160 znaków? Ano, że ostatni odcinek 6. sezonu serialu został w całości nagrany aparatem cyfrowym - a dokładniej Canonem 5D Mark II.
Wszystko to brzmiało dość niewiarygodnie, ale gdy amerykańska stacja telewizyjna "Fox", dla której powstaje serial, udostępniła zapowiedź finałowego odcinka, stało się jasne, że w cyfrowym świecie nastąpił przełom.
Od strony technicznej kręcenie finałowego odcinka 6. serii "Dr House'a" nie było skomplikowane. Dwa aparaty podłączono kablami do zewnętrznych monitorów tak, by reżyser mógł na bieżaco kontrolować poszczególne ujęcia. Trzeci aparat obsługiwał operator, który kręcił z ręki i sam decydował o tym, jakie robi ujęcia (ekpia szybko nadala mu pseudonim - "ninjacam"). Podczas montażu wykorzystano ponad 20 procent materiału, który nakręcił "ninjacam". Pozostałe ujęcia były nagrywane albo z ręki albo z prostego statywu - takiego, który każdy śmiertelnik może dostać w sklepie fotograficznym - bez drogich steadicamów, kramów kamerowych (ramion z "latającą" kamerą) ani szyn, po których płynnie porusza się operator kamery. Okazało się, że system stabilizujący obraz w aparacie, a duży zakres czułości były na tyle dobre, że w zupełności wystarczyły. Co więcej - jak mówił Hugh Laurie czyli tytułowy dr House - ten sposób nagrywania odcinka stworzył na planie bardzo intymną i specyficzną atmosferą, zupełnie różną od tej, gdy na planie jest "ciężki sprzęt filmowy" i tysiące luxów oświetlenia.