Polemizowałbym To był naprawdę inny świat w którym działa się magia. Natenaczas tzw. Pan fotograf był instytucją powszechnie szanowaną, jak wiele innych zawodów i nie było nawet mowy o jakimkolwiek TFP podczas rozmowy przed zdjęciami. O tym, że był to świat mało dostępny dla niedzielnych pstrykaczy niezależnie jak drogi aparat byli w stanie zanabyć nie trzeba wspominać.
Podstawą i minimum było nw. wyposażenie:
– koreks
- termometr
– nożyczki
– otwieracz do butelek
– pojemniki (na zlewki) po 500ml (minimum, to jedna sztuka)
– strzykawka z podziałką co 1ml, lub skalowana szklanka(do odmierzania chemii w płynie)
– lejek
– powiększalnik
– lampa ciemniowa (były dwie szkoły - oliwkowa i czerwona)
– kuwety fotograficzne (minimum 3, najlepiej 4 sztuki)
– szczypce fotograficzne (do poruszania papierem w kuwecie)
– klamerki (jak nie miałem suszarki to suszyłem na kafelkach albo sznurku w łazience)
– szmatka (do wycierania blatu i rąk)
- zegar ciemniowy
- minutnik
Różnica taka, że można było wybrać, czy chce się samemu "babrać" w onej chemii, czy iść do do punktu foto i czekać na gotowe. Mówiąc szczerze mam cały czas sentyment do prawdziwych odbitek i po latach widzę, że tam gdzie oszczędzałem na częstej zmianie chemii (utrwalacz) mocno to widać
Obecnie w cyfrze mamy wyłącznie "magię" pełnej klatki...