20 lat foce cyframi. kilka set tysiecy fot. stracilem raz jeden jedyny karte przez blad uzytkowy, jakos na poczatku 2004 roku (CF do Minolty D7i).
od 10 lat jako glowny nosnik mam g* karty SD, ktore w teorii nie powinny sie do niczego nadawac bo sie w rekach rozpadaja. ni jedna mi nie zdechla, nie zginela, nie upadla...
jakbym mial aparat z dwoma slotami, to bym sobie zrobil shadowing, pewnie. lepiej miec niz nie. dopoki takiego nie mam, nie zajmuje mi tu ani minuty mysli jak pakuje sie na wyjazdy na drugi koniec swiata. co wieczor backup na lapsa albo komorke dla wlasnego komfortu psychicznego i tyle tego by bylo.
bardziej niz upadek karty nurtuje mnie mysl, ze jak normalnie latam z aparatem bez paska, to na jakims moscie czy molo byle dzieciak mnie moze szturchnac, przez co aparat mi z reki wyleci gdzies w cholere i przez brak biezacego backupu strace foty z danego dnia :/ az szkoda ze Tokio jest mentalnie w XX wieku i nie potrafi wpakowac porzadnego wifi do korpusu i software'u na Androida. bo backup 50MB danych przez 802.11n to jest kwestia 3-4 sekund (w nieurywajacej d* implementacji). aparat Canona z 2017 roku (6D2) potrzebuje tyle na JPEG-a 6MB... "we are not amused"![]()