Z informacji jakie zasięgnąłem to najsensowniejszą zmianą jeśli chodzi o body byłoby na 5D Mark II jeśli już:mrgreen:
Wersja do druku
Nie dla mnie. Nie mam zastrzeżeń do jakości zdjęć z 550D, potrzebuję szybszy i skuteczniejszy AF oraz więcej kl/s. Następcą będzie 7D lub 7D mkII :-)
Każdy z czasem dochodzi do wniosków, co mu bardziej pasuje, a co mu nie jest w ogóle potrzebne. To subiektywne opinie. Ja na przykład mogąc trochę narzekać na za mały chwyt aparatu nie zamierzam się babrać w żadne dodatkowe gripy, bo nie po to się nastawiłem na korpus lekki i mały, aby go powiększać i obciążać. Trochę się tego cholerstwa w życiu nadźwigałem i już zdrówko nie pozwala. Jak będziecie mieli w domu więcej zdjęć waszych kręgosłupów niż facjat, to zrozumiecie, o czym piszę ;) Zamiast dodatkowego zasilania w gripie wolę mieć na zapasie dwie lekkie baterie-chińskie zamienniki, które w parze można sobie sprowadzić za ca. 40 zł razem z przesyłką. Idzie ok. 10 dni.
Bezkrytyczne zaufanie lub jego brak do punktów AF poza środkowym zawsze się zemści. Można z nich bezpiecznie korzystać jedynie pod warunkiem, że się oczami kontroluje na matówce, czy rzeczywiście aparat dobrze nastawił ostrość. Nawet środkowy potrafi poszaleć, głównie z innymi niż canonowskie szkłami. Jak myślicie, po jaki czort Canon zrobił taki patent, że robiąc bagnet EF, który ma największe możliwości podłączania obcych szkieł, potrzebuje on jakiegoś dandeliona, aby wiedzieć, że w ogóle ma podłączony jakiś obiektyw, a inne firmy sobie radzą bez tego i korpusy potwierdzają nastawienie ostrości bez żadnych dandelionów? Moja teoria jest taka: nie tylko po to zostalo to zrobione, aby korpus wiedział, jaki jest obiektyw, ale czyj! I obce szkłą ostrzą raz tak, raz siak, nawet przy ręcznym ostrzeniu potwierdzenie nastawienia ostrości oszukuje. Po początkowej euforii, że korpus współpracuje i nie grymasi z obcymi obiektywami, z którymi jego poprzednicy nie bardzo chcieli gadać, stwierdziłem że statystycznie ilość zdjęć prawidłowo wyostrzonych Sigmami, które posiadam, jest w granicach 40-50%. Teraz parę razy ostrzę i kontroluję, zanim nacisnę spust, o ile jest choć trochę czasu na zastanowienie się, a obiekt jeszcze w polu widzenia. Nawet przy ręcznym ostrzeniu lepiej się zdać na oko, niż na potwierdzenie ostrości przez korpus.
Miałem jeden adapter do systemu OM z dandelionem, który się oderwał, uszkodził i już go nie ma, ale póki działał, to najlepiej było ustawić ostrość na początek zapalenia się diody kręcąc w kierunku do nieskończoności. Teraz sprowadziłem z Chin następny adapter i jego dandelion pracuje inaczej- trzeba też ustawiać na początek zapalenia się diody, ale kręcąc w przeciwnym kierunku, albo na koniec jej działania kręcąc jak poprzednio.
Dandelion swietnie sprawdza sie przy fotografowaniu obiektów w... ruchu, bo miganie i pipczenie odbywa się za każdym razem, gdy korpus załapie choć ciut ostrości i jest to sygnał do naciśnięcia spustu, co ma wielką przewagę nad śledzącym AF, bo ten jest tak skonstruowany, że wcale nie potwierdza nastawienia ostrości. Dopóki nie zobaczymy zdjęć, musimy się zdać na wiarę. A ostrzenie dynamicznych scen manualnym obiektywem z dandelionem nie jest wcale trudne i daje nad podziw dobre rezultaty, tym lepsze jeżeli robimy zdjęcia seryjne. Zdecydowana większość wychodzi albo bezwzględnie, albo akceptowalnie ostra. Przy statycznych ujęciach jednak najlepsze rezultaty daje parę klatek od nowa ostrzonych na oko.
Kartami pamięci to ja się nie popiszę, bo mam dwie 8GB micro SDHC class 4 no-name w adapterkach. Karty miałem jeszcze przed zakupem aparatu i się sprawdzają. 4 RAW+JPG w serii, potem trochę zadyszki i po 1-2 klatki, albo jpg bez problemów, i filmy też bez problemów. Jak dla mnie-spoko, nie trzeba przeinwestowywać. A za dużo natrzaskanych zdjęć, to za dużo ślęczenia przed komputerem i znowu zdjęcie kręgosłupa ;)
!!! Łączenie podwójnego wpisu !!!
Najwięcjej się naczytałem o marności kita w jego poprzednich wcieleniach i na porzednich korpusach. Ale to, co prezentuje kit na 550D nie jest w żadnym wypadku ciężką porażką, to jest po prostu przyzwoity obiektyw, tym bardziej, że to co on uczyni sam z siebie, canonowskie oprogramowanie potrafi mocno poprawić. Da się nim zrobić dobrej jakości zdjęcia w każdych warunkach, ale trzeba sobie najpierw wybić z głowy mantry powtarzane przez tych, którzy mają za dużo gotówki. W tym wcieleniu i na tym korpusie kit jest bez porównania lepszy, jak wcześniej. Większość jaśniejszych szkieł wymaga przymknięcia o 1-2 działki przesłony, aby osiągnęły dobre parametry optyczne, a wtedy kit może spokojnie z nimi konkurować tracąc najwyżej jedną przesłonę.
Gabaryt 550D jest fajny, lecz mając perspektywę 2 dni z aparatem w ręku pierwsze co robię to przykręcam gripa.
Pod warunkiem że nie fotografuje się dynamicznej sceny trwającej 2-3 sekundy. Seria w której pierwsza i druga klatka są ostre, trzecia wcale, czwarta i piąta znów ostre jest irytująca. Złośliwość rzeczy martwych powoduje że zwykle trzecia była tą najbardziej interesującą.
Jeśli obiekt porusza się ze zmienną prędkością i wektorem to trzeba mieć dodatkową parę rąk na takie zabawy. Wolę przerzucić zabawę z AF na puszkę i obiektyw z USM, dopiero gdy zgubi i nie odnajduje ostrości przestawiam ostrość ręcznie.
Adobe PhotoDelete i ich ilość szybko spada do akceptowalnego poziomu :-)
Za te pieniądze oczywiście że tak. Dlatego 18-55 leży u mnie w szufladzie, na wszelki wypadek.
Brak usm z ftm powoduje że nie w każdych warunkach mogę nim robić zdjęcia. Do tego konieczność poprawiania wad powoduje więcej ślęczenia przed komputerem :-)
Generalnie masz rację co do wszystkiego, ale aby rozwiązać te wszystkie problemy trzeba kupować obiektywy po ca 4-5 tys zł za sztukę. Ja tam robię zdjęcia tym, co mam, i do tego się dostosowuję. Fotoreporter, który żyje z podchwyconych zdjęć nie ma się nad czym zastanawiać, musi zainwestować. A ja, póki co, nie mam powodów się przejmować, że mi jakieś zdjęcie nie wyjdzie ze wględów technicznych. Poza tym przekleństwem fotografii cyfrowej jest oglądanie zdjęć "na 100%". Kiedyś, na analogach, fotograf nie miał nawet technicznych możliwości, aby zobaczyć swoje prace w najwyższej rozdzielczości i formacie, a już na pewno nie każde ujęcie, tym bardziej naświetlone na negatywie. Klienta zadowalały formaty od 10x15 cm do 20x30 cm i nie oglądał negatywów, tylko odbitki, a tu 8 Mpix wystarczy. Dzisiejsza moda na wręczanie klientowi zdjęć w formacie cyfrowym to de facto jest kopanie sobie samemu dołka. Mało które szkło z niższej półki daje dobry obraz, zwłaszcza na 18 Mpix matrycy 550D. A wystarczy zjechać z formatem do połowy rozdzielczości i 3/4 kłopotów odpada, i powiedzieć sobie, że się robiło zdjęcia 30D, a nie 550D ;)
A z gripem są jeszcze takie problemy, o jakich mało kto wspomina. Gapi się na swoje spieprzone zdjęcia i nie wie, o co chodzi. A chodzi mianowicie o to, że grip jest wygodny tylko w jednym położemiu i pryzmat jest zawsze w lewo. Po pierwsze, jeżeli korzystamy z lampy, to trzeba ja kierować tak, aby cień układał się za obiektem, a nie przed nim, więc trzeba przekręcać aparat stosownie do obiektu zdjęcia i tu grip swojej roli nie spełnia do końca dobrze. Po drugie układ pomiaru światła zawsze działa wg schematu, że jaśniejsze jest na górze (przeważnie niebo albo sufit) i jest to spowodowane takim właśnie schematem kadru dla zdjęć poziomych. Natomiast po przekręceniu aparatu do kadru pionowego światłomierz durnieje. Aby poprawnie zmierzył światło metodą matrycową albo integralną, góra matówki (a w tym przypadku jej pionowy bok, który normalnie jest na górze) powiniem byc skierowany w sronę jaśniejszej partii kadru. Mam kolesia z Nikonem D300 z gripem. Wszystkie zdjęcia w pionie miał w tej samej orientacji i wiele z nich jest źle naeksponowanych ze względu na ten właśnie aspekt. Jak go namówiłem do innego orientowania apararatu, to się sytuacja znacznie poprawiła.
ciekawe to o czym napisałeś, nigdy się nad tym nie zastanawiałem i w sumie nie wiem jak to jest naprawdę z tą kwetsią, ale wyjściem może byc tryb M :)
z drugiej strony uważam, że grip w przyapdku 550d bez względu na to czy robie fotkę pionowo, czy poziomo, jak dla mnie jest mega ułatwieiem w ogólnym trzymaniu aparatu, jka trzymałem w rękach modele z grupy xxd do nie potrzebowałbym gripa, ale w przypadku xxxd nie wyobrażam sobie teraz braku gripa
Już ćwierć wieku temu (niektóre) lustrzanki miały pomiar matrycowy sprzężony z czujnikiem orientacji aparatu (np. rtęciowym).
Dzisiaj każdy Canon SLR to ma, nawet kompakty, (i iPody/pady) wiec nie ma co się martwić. Pewnie wkrótce będzie kąt mierzony w aparatach co do stopnia, nie tylko pion/poziom.
Sam czujnik orientacji nie pomaga, więc proponuje sobie sprawdzić we własnym zakresie, jak aparat dobiera ekspozycję w zależności od orientacji korpusu. Tu nie wystarczy dla niego wiedzieć, gdzie jest góra, a gdzie dół, ja piszę o ogólnym przypadku rozkładu jasności w kadrze. Jeżeli przypadek wygląda następująco: fotografujesz dziewczynę na tle zacienionej ściany budynku lub przy ścianie lasu, a na na prawo od niej jest w tle widoczna mocno roświetlona przestrzeń, to ustawiając aparat pryzmatem w prawo masz większe szanse na dobór właściwej ekspozycji, niż gdy pryzmat będzie w lewo, bo wtedy aparat zdjęcie niedoświetli bez wzglądu na tryb automatyki, manual czy tryb pomiaru- matrycowy czy integralny. Tylko pomiar punktowy pozwala na obejście tej zależności.
Więc uzbierałem 70-200L4 IS i 100-400L, dojrzewam do zmiany puszki z 550D na 7D. Ja nie żądam od sprzętu rzeczy których nie jest w stanie spełnić.
Widzę różnice w pracy tych obiektywów po podpięciu ich do 50D.
Ale to nie jest wina 550D tylko szkieł. Dlatego twierdzę że jakość obrazu z 550D jest dla mnie w zupełności wystarczająca i nie mam parcia na 5D mkII.
Jakoś nie zauważyłem wpływu położenia aparatu na pracę światłomierza 550D.
Możesz to jakoś udowodnić?
Złapałem się na tym, że odruchowo piszę o rzeczach, na które jestem już od dawna zaprogramowany. Działa u mnie nawyk takiego właśnie operowania aparatem, jaki opisałem i z dobrym skutkiem na 550D, więc skrótem myślowym jest, że metoda jest OK niezależnie od aparatu. Metoda na pewno jest OK z większością- jak nie ze wszystkimi- aparatami analogowymi przy pomiarze integralnym, i w wielu wypadkach przy matrycowym. Poniewaz 550D mam od 2 tygodni i nie miałem specjalnie czasu na dokładne testy jego układu pomiaru światła, to działałem wg nawyków. Ale dzisiaj postanowiłem sprawdzić i wyszło mi, że różnica w parametrach ekspozycji przy kadrach pionowych w zależności od orientacji aparatu dochodzi do 1/3-1/2 EV, przy czym lepiej naświetlone są te wg opisanej przeze mnie metody. Jest to dla tego korpusu wynik bardzo dobry, bo w przypadku np. aparatów analogowych taka rozbiezność przekraczała zwykle 1 EV, a czasami nawet 2 EV. Sprawdziłem nawet w instrukcji aparatu, jak firma opisuje pola pomiaru ekspozycji w poszczególnych trybach i jest tam na obrazkach pokazane, że przy pomiarze integralnym aparat uwzględnia prostokątny obszar w centrum klatki, a nie tak, jak kiedyś to robiono, jakiś opisany skomplikowanymi krzywymi z uwypukleniem dolnej i centralnej części kadru. Może jest to (i powinno byc) bardziej skomplikowane, niż na poglądowym obrazku w instrukcji, w każdym bądź razie efekty są nadspodziewanie dobre, poza tym, że pomiar klasycznie durnieje przy zdjęciach pod światło i przy jednolicie ciemnych tłach, natomiast całkiem-calkiem radzi sobie z obieklatmi na jasnym tle. Ale, jak napisałem, rozbieżności występują i te 1/3-1/2 EV to już przeważnie jest podstawa do ingerencji w poprawę tonalności zdjęcia, a przecież zależało by nam, aby tych ingerencji było jak najmniej. Udowodnić sobie to można bardzo prosto, ja to robiłem celując w stały punkt mając w kadrze narożnik pokoju z drzwiami balkonu po prawej stronie, więc w kadrze mniej więcej 3/5 szerokości obejmowało ścianę, a 2/5 drzwi balkonu (punkt celowania na ścianie, różnica w pomiarze pomiędzy szybą a ścianą ponad 4 EV) i wychodziły właśnie takie różnice zawsze na korzyść mojej metody, a wielkość rozbieżności zależała już tylko od bardzo nieznacznych przesunięć kadru. Dobór parametrów ekspozycji widać już w celowniku, a i na zdjęciach wychodzą stosowne do niego efekty.