Mówiąc o kopiowaniu w sztuce miałem na myśli coś nieco innego od prostego przemalowania jednego obrazu na własnym płótnie. To mianowicie, że wszystkie nowe style i kierunki powstają na podwalinach tego, co było już wcześniej. Kłopot w naszych czasach polega na tym, że tempo zmian jest bardzo bardzo duże. Są też inne środki, które pozwalają na dalece prostsze powielanie niż w dawnych czasach, a przy tym nie wymagające wieloletniej nauki rzemiosła. Czasem z takiego powielania wychodzi coś miałkiego, czasem mamy dobrą kopię - jak dobrze namalowane Słoneczniki Van Gogha autorstwa Kowalskiego, czasem też ta kopia przerasta oryginalne dzieło. Tak zawsze było, tak jest i tak - mam wrażenie będzie.
Co do zdjęć, to właściwie nie ma historycznego zwyczaju pisania na jednej pracy, że jest kopią czy inspiracją drugiej fotografii. To mam wrażenie wynika między innymi z tego, że fotografia ciągle walczy o to, aby stać się "pełnoprawną" gałęzią sztuki. Namalowany obraz - dobry czy zły - zwykle traktujemy jako przejaw sztuki, nawet jeżeli mielibyśmy go nazwać zwykłym kiczem (bo kicz to też sztuka). Fotografia ma zdecydowanie szerszy zakres funkcji, co wynika oczywiście z tego jak łatwo jest dostępna. Zatem są fotografie, które uznajemy za dzieła sztuki, są fotografie dokumentalne, reportaże które czasem urastają do miana sztuki, w końcu całą masę zwykłych pamiątkowych ujęć. Być może problem z rzeczonymi ślubnymi zdjęciami polega na tym, że jedna strona uważa je właśnie za sztukę, a druga odnajduje w tym znaczenie wyłącznie użytkowe - na przykład takie, że "pstryknąłem dokładnie takie zdjęcie, jakie chciał i pokazał mi klient"? Szczerze mówiąc - nie wiem.