Pokaż wyniki od 1 do 2 z 2

Wątek: Warsztaty fotograficzne w Indiach 27.01-13.02.2012

  1. #1
    Początki nałogu Awatar perqsista
    Dołączył
    Sep 2005
    Miasto
    Poznań
    Wiek
    46
    Posty
    429

    Domyślnie Warsztaty fotograficzne w Indiach 27.01-13.02.2012

    Zapraszam serdecznie, amatorów fotografii chcących podnieść swoje umiejętności reporterskie i przeżyć przygodę życia na warsztaty fotograficzne w Indiach.

    Warsztaty organizuję wspólnie z moim przyjacielem Mandarem Purandare, rodowitym Indusem mieszkającym w Polsce i wykładającym hindi na UAM w Poznaniu.

    Temat warsztatów: „Życie codzienne mieszkańców stanu Maharasztra w Indiach”

    Termin: 27.01 – 13.02.2012

    Koszt: 3000zł + koszt przelotu i aprowizacji na miejscu

    KONTAKT W SPRAWIE WARSZTATÓW:

    Andrzej Mielcarek; tel. 501 036 313
    e-mail: andrzej@mielcarek.net

    Więcej informacji na stronie:

    http://blog.mielcarek.net/warsztaty-indie


  2. #2
    Początki nałogu Awatar perqsista
    Dołączył
    Sep 2005
    Miasto
    Poznań
    Wiek
    46
    Posty
    429

    Domyślnie

    Na zachętę opis z 2 dni mojej poprzedniej wyprawy do Indii w 2010 r.


    Po prawie 2 tygodniach pobytu w Talegaon, objazdach okolicy wraz z naszymi przyjaciółmi Sailem i Kumarem oraz kilkudniowych wypadach do Pune, Bombaju i Aurangabad zachciało nam się zrelaksować. Leżeliśmy na matach w mieszkaniu Baby (ojca Mandara) marząc o tym, żeby wreszcie włączyli prąd (w mniejszych miejscowościach w Indiach codziennie są kilkugodzinne planowe wyłączenia prądu) , żeby można było podładować akumulatory i aby te cholerne wiatraki na suficie drgnęły choć na chwilę. Nagle metalowa zasuwa na drzwiach zaskrzypiała, wszedł Baba i Mandar z kolejnym znajomym, który chciał nas przywitać Z radością odkryłem, że pamiętam tego człowieka z poprzedniego wyjazdu, był to poważany w Talegaon przedsiębiorca gościłem nawet w 2008 w jego willi blisko bazaru. Po powitaniu nasz gość spytał czy nie wybralibyśmy się z nim na wzgórza koło Lonavali, odpoczniemy trochę od zgiełku i ścisku i szalonego ruchu ulicznego. Popatrzyłem na Pinkego on na mnie i kiwnęliśmy głowami "potakująco po indyjsku" czyli raz prawo raz w lewo. Dom , ba może nawet willa indyjskiego biznesmena w górach czemu nie ... Umówiliśmy się że następnego dnia bardzo wcześnie rano przyjedzie po nas samochodem, mamy do przejechania zaledwie pół godziny i później pół godzinki drapania się na piechotę i powinniśmy nawet zdążyć na wschód słońca. Nauczeni doświadczaniami z indyjskim timingiem i względnością czasu dla Indusów nie robiliśmy sobie wielkich nadziei na ten wschód słońca . Wieczorem nastawiliśmy jednak budzik na 4.00. Nie wiem kto i kiedy wyłączył budzik w każdym razie ok 7.00 obudził mnie warkot motoru Saila. Sail przyjechał nam powiedzieć, że przedsiębiorcy coś wypadło i w góry pojedziemy na noc ok 16.00. OK nie ma sprawy. Po poranno-południowym włóczeniu się po siedzibie lokalnej gazety i 2 szkołach podstawowych (materiał na osobną historię, musiałem m.in. śpiewać przy 50 osobowej klasie hymn naszego kraju ) o 16.00 czekaliśmy na samochód, który miał nas zabrać w upragnione góry. Po całkiem znośnym 30 minutowym opóźnieniu podjechał wreszcie nasz znajomy przedsiębiorca wraz z jakimś na oko 16 letnim chłopakiem. Po jakiejś godzinie jazdy, kilmy podkręconej do arktycznych temperatur, nieustannego trąbienia wymijania setek riksz ciężarówek pieszych i krów, okolica zrobiła się bardziej bezludna, zobaczyliśmy wzgórza. U podnóża jednego z nich nasz przyjaciel zatrzymał się i powiedział, że dalej idziemy na piechotę góra pół godziny....Po półtoragodzinnej wędrowce pod górę stromymi ścieżkami, przez całkowicie bezludną okolicę zrobiło się ciemno. Na szczęście była pełnia księżyca i coś tam było widać ... Wreszcie po kolejnych 30 minutach dotarliśmy na szczyt wzgórza. Zobaczyliśmy przed sobą zaorane pole i zarys budynku. Dosyć szybko musieliśmy zweryfikować swoje plany relaksu w willi biznesmena bo willą okazał się być chatą z bloków kamiennych krytą eternitem.




    W środku: jedna, ogromna izba, ołtarzyk Ganeshy, radio na baterie klepisko, w jednej części nocowało bydło, a w drugiej wielopokoleniowa rodzina siedząca przy otwartym palenisku. Przed chatą zostały rozstawione honorowe plastikowe krzesełka dla gości oraz maty do siedzenia. Okazało się, że dzisiaj nocujemy tutaj ... Po nocy spędzonej ostatecznie przed chatą, najostrzejszym Mutter Panner (curry serem ze słodkiego mleka i grochem) i jaki w życiu jadłem, zapijanym gotowanym mlekiem prosto od krowy oraz nieprzygotowaną kranówką z Talegaon (przez przypadek pomyliłem plastikowe butelki zamiast swojej mineralnej ze sklepu opiłem się ładnych parę łyków kranówki z identycznej butelki naszego towarzysza – jakoś dziwnie smakowała ale nie zwróciłem uwagi ).



    Po nocy spędzonej na zewnątrz (w środku było zbyt gorąco) po serii zdjęć z życia codziennego naszych gospodarzy ruszyliśmy w drogę powrotną.







    Cały czas myślałem o niesamowitych pasożytach jakie wyhoduję w swoim przewodzie pokarmowym po napiciu się tej wody z kranu poprzedniego dnia i nawet nie zauważyłem, że nasz przewodnik wybrał drogę powrotną z drugiej strony wzgórza. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu nagle weszliśmy do kolejnej kolonii tym razem składającej się z kilku domów, gdzie była nawet elektryczność...



    Jak zwykle na indyjskiej prowincji każdy chciał nas ugościć pokazać coś, zaprosić do domu. Właśnie tu zaprosiła mnie do środka mama chłopca który zażywał porannej kąpieli. Zdjęcie okazało się być moim najlepszym podczas całej wyprawy....


Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •